Tbilisi – bagaże do przechowalni, a my marszrutką do Mcchety. Jest trochę rano, na ulicach mało ludzi, a my przemykamy uliczkami w poszukiwaniu Sweti Cchoweli (gruz. სვეტიცხოვლის საკათედრო ტაძარი, "Katedra życiodajnej kolumny". Przepiękna surowa Katedra z freskami.
Podoba mi się legenda:
„Według tej legendy Żyd z Mcchety wyruszył do Jerozolimy, by bronić Chrystusa przed sądem Piłata, lecz zdążył dopiero w chwili Ukrzyżowania. Od rzymskiego żołnierza odkupił szatę Chrystusa i zabrał ją ze sobą do Gruzji. W Mcchecie oddał szatę swojej siostrze Sydonii, która otuliwszy się nią zmarła i została w niej pochowana. Na jej grobie wyrósł wielki cedr.
Święta Nino poleciła, aby ściąć cedr i na jego miejscu zbudować kościół, lecz cedr nie dał się ściąć. Dopiero gdy święta Nino modlitwą przywołała anioła, drzewo uniosło się i budowa została ukończona. Z pnia cedru powstała kolumna, dająca życiodajny sok.”
Jeszcze chwila spaceru po uliczkach. Może coś zjemy. Pytamy gdzie, tak z km dalej. Można marszrutą dojechać. Przejdziemy się. Trafiamy do fajnej restauracji/hotelu. Na tarasie zjadamy obiad. Obok przy stoliku grupka Gruzinów ucztuje. Wjeżdżają kolejne potrawy i alkohol, ucztują i gadają.
Wracamy marszrutą. W Tbilisi jeszcze spacer „niespacerowanymi” uliczkami, kupujemy prezenty, pocztówki. Dzisiaj miałyśmy iść do Łaźni, ale na moje szczęście, Iff trochę przesadziła z opalaniem i odpuszczamy kąpiel. To może kawka? Idziemy do kawiarenki w ogrodzie. Wypijamy kawę, zjadamy obiad i podziwiamy panoramę Tbilisi. Kawiarnia jest na wzgórzu z widokiem na wzgórze z Matką Gruzją.
Wracamy na stare miasto, idziemy na dworzec Didube, zabieramy bagaże i znów do metra, teraz na dworzec kolejowy Wagzlis Moedani i stąd autobusem 37 za 0,40 GEL na lotnisko.